piątek, 27 marca 2015

Zdrada boli

Na krześle siedział on ...
Ubrany był w jeansy i białą koszulę. Jego włosy były podobne do moich, ciemno brązowe, tak jak oczy. Wyglądał jak starsza, męska wersja mnie.  Zajęłam miejsce naprzeciwko niego, cały czas się w niego wpatrując.
- Cześć -powiedział, po czym dodał. - córciu.
Przez 13 lat oszukiwano mnie, że nie mam ojca. Przez kolejne trzy lata wmawiali mi, że jest nim sławny, amerykański aktor. A teraz? Teraz mój ojciec  siedzi przede mną, a ja nie wiem co powiedzieć.
-Cześć ... znaczy ... witam ... no ... dzień dobry panu.- nie mogłam z siebie nic wymusić. Byłam spięta, on przeciwnie.
- Mów mi tato, albo Johnny jak chcesz. Mi to bez różnicy.
- Wolę, dupku. - odpowiedziałam chamsko. Gdzie nagle podziała się moja nieśmiałość?! Wyglądał na zdziwionego.
- Widzę, że Łucja zadbała o twój angielski. - nic nie powiedziałam.
- Chciałbym abyś zamieszkała ze mną. - nie mogła ukryć zdziwienia na mojej twarzy. - w Ameryce, a dokładniej w Los Angeles. - zamarłam.
- Nie chce. - odpowiedziałam.
- Twoja mama by tego chciała. Była tak miła i kochana. - głos miał spokojny i opanowany.
- Ale ja nie chce! Nie masz prawa mówić o mojej matce! Zostawiłeś nas!
- Cały czas do was pisałem. Wysyłałem prezenty. -próbował się usprawiedliwić.
- Myślisz, że twoje prezenty i listy zastąpią mi ojca! To nie ty musiałeś wysłuchiwać, jak jacyś idioci się z ciebie śmieją bo nie masz ojca! Brakowało mi ojca przy mnie, a nie tylko w listach!
-  Ale... ja  nie mogłem. Wtedy miałem już córkę. Lily.
- I zdecydowałeś, że to ona będzie miała ojca! Nienawidzę cię. - po tych słowach wybiegłam z budynku. Moje nogi, same pobiegły do parku. Mimo lekkiego chłodu, siedziałam na ławce i płakałam. Jak on ma czelność zjawiać się po tylu latach i udawać dobrego i kochającego tatusia. Nienawidzę go. Nie pojadę do L. A . Nie mam zamiaru. Owszem, jest to moje marzenie, ale nie w tym przypadku. Może i mama chciałaby tego, ale ja nie. A mój ojciec nie będzie mi mówił jak i gdzie mam żyć. Jestem przekonania, że ojcem nie jest ten kto zrobił, ale ten co wychował. 

W parku panowała cisza. Od paru dni miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Nagle wydobył się dźwięk łamanej gałęzi, tuż za mną. Obejrzałam się. Nikogo tam nie było. Fajnie! Jeszcze do tego wszystkiego mam jakieś paranoję!
Po parku rozległy się głośne śmiechy. Podażyłam wzrokiem za źródłem hałasu. Zamarłam.  Był tam mój chlopak, który obściskiwał się oraz śmiał  z jakąś rudą dziewczyną. Podbiegłam do niego. Na mój widok chłopakowi zrobiło się głupio.
- Oh. Cześć. To jest Edyta. - powiedział.
Bez przesad, ale jak można być, aż tak wielkim chamem.
- Możemy porozmawiać w cztery oczy. - Ruda patrzyła na mnie. Gdyby wzrok umiał zabijać, już bym nie żyła. -Okay. Edytko poczekaj chwilkę. - mojego imienia nigdy nie zarabiał. Odeszliśmy na bok.
- Co ty tu z nią robisz?!
- To moja nowa dziewczyna. - powiedział normalnie.
- Twoja nowa... co?!
- Nie mogę znieść tego jak się użalasz po śmierci swojej matki. Było minęło. Żyje się dalej. A Edytka ... ona nie jest taka sztywna. Pogódź się z tym.
Ledwo powstrzymywałam łzy. Jego nowa dziewczyna?! Było minęło?! Pogódź się z tym?!
- Od jak dawna?
- Cztery miesiące.
-Co?! Zdradzałeś mnie?!
- Bywa. -odpowiedział krótko, wzruszając przy tym ramionami.
- W ogóle jak mogłeś?! Jak możesz tak mówić?! Minął zaledwie tydzień od jej śmierci, a ja mam się z tym pogodzić?! Kochałam cię, a ty mnie zdradziłeś. Nawet nie wiesz jak to boli.
Chłopak tylko westchnął.

To ona była tą Edytą, która do niego wczoraj pisała. Wyjęłam komórkę i rzuciłam nią w niego.Wyminęłam go ze łzami w oczach i skierowałam się w moje ulubione miejsce.
Nikogo tu nie przyprowadzałam.
Usiadłam na ławce koło stawu. Pogrążona w przemyśleniach o dzisiejszym dniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz