- Nienawidzę cię!- krzyknęłam. - Dzięki temu dziennikowi mogłam uratować wielu ludzi!
- Robię to dla twojego dobra!
- Od kiedy obchodzi cię moje dobro?
Poczułam jak łzy napływają mi do policzka, a w gardle dało się wyczuć pieczenie.
- Od zawsze!- wykrzyknął tato.
- Tak?- spytałam
ironicznie. - To czemu dzieci w przedszkolu się ze mnie śmiały, że nie
mam ojca? Dlaczego gdy w szkole organizowano Dzień Ojca, to ja nigdy nie
przychodziłam? Po kłótni z mamą nawet nie miałam nikogo kto by stanął
po mojej stronie. Gdy szłam na pierwsza randkę nie miał kto wypytać
mojego chłopaka. - zrobiłam przerwę -Nie było cie przy mnie w żadnej
ważnej dla mnie chwili, - znów zrobiłam przerwę, wzięłam głęboki oddech,
a do moich oczu znów napłynęła fala łez. - Gdyby mama nie zginęła, w
ogóle bym cię nie poznała. - mówiłam dość spokojnie, a gdy skończyłam
zaczęłam dyszeć.
- To nie tak. - zaczął.
- A właśnie, że tak!
Odwróciłam się. Ubrałam kurtkę i buty i wyszłam z domu, trzaskając drzwiami.
Nie
miałam pojęcia, gdzie teraz iść. Wyjęłam słuchawki z kieszeni i
podłączyłam do iPoda, a po chwili do moich uszu dotarła piosenka z mojej
ulubionej playlisty.
Szłam
przed siebie, a przyjemny, wrześniowy wiatr podmuchiwał prosto w moją
twarz, jednocześnie targając lekko moje rozpuszczone włosy. Miałam
zamiar udać się do biblioteki, aby poczytać. Uwielbiałam to robić.
Zawsze mnie to uspokajało.
Wchodząc do biblioteki dostrzegłam grupę tak zwanych "popularsów" z
mojej szkoły. Już od pierwszego dnia dało się zauważyć, że " szkoła
należy do nich". Siedzieli w kącie, na kanapach, całą swoją grupą (
liczyła aż 5 osób!). Nie patrzyłam nawet w ich stronę. Nie obchodziło
mnie co sobie o mnie myślą.
- Ej! - krzyknęła Kim. - To ta nowa! - wskazała na mnie palcem.
Kim była taką jakby
przewodniczącą w ich grupie. Uważana była za najmądrzejszą i
najpiękniejszą. Mówiąc prościej - chodzące cudo.
Szłam dalej ignorując ich.
- Koleżanko, chodź do nas! - krzyknął Lucas.
- Nie gryziemy! - krzyknęła jakaś dziewczyna z grupki.
Nie zdążyłam jej jeszcze
poznać. Ale za to Lucas... jest straaaasznie przystojny i
wysportowany. Z tego co słyszałam jest kapitanem drużyny koszykowej w
szkole. Jest też chłopakiem Kim. Ponoć co chwile zrywają i schodzą.
Dotarłam do półki
z książkami fantasy. Wzięłam pierwszą lepszą. Po przeczytaniu
streszczenia z tyłu książki, postanowiłam ją przeczytać.
Usiadłam na
jednym z foteli, które znajdowały się na samym końcu biblioteki. Było to
miejsce ciche i spokojne w porównaniu z resztą biblioteki, ponieważ
było na poboczu, z dala od ludzi.
Rozsiadłam się wygodnie w fotelu i pogrążyłam w lekturze. Czytałam aż do momenty, gdy poczułam na ramieniu ciepło.
- Chodź do nas.
Odwróciłam się. Za mną stała Kim ze swoją ekipą.
- Myślałam, że się przestraszysz. - odparła z lekkim wyrzutem.
- Bo tak było. - popatrzyła na mnie ze wzrokiem pełnym nie zrozumienia. - Twoja ilość makijażu, może nieźle przestraszyć.
Kim rozdziawiła usta, a jej Elita zaczęła się śmiać. Popatrzyła na nich morderczym wzrokiem i nagle wszyscy umilkli.
- To nie było ... - przerwała i obejrzała mnie z dołu do góry i z powrotem. - .. zbyt miłe. - dokończyła.
- Trudno. Życie nie zawsze jest miłe. - odpowiedziałam.
- No cóż... - zaczęła - Słuchaj, mogę ci przebaczyć ten komentarz, ponieważ chciała bym, abyś dołączyła do naszej grupy.
Popatrzyłam na nią ze zdziwieniem, pozostali również.
- No co? - spytała ironicznie. - Jesteś ładna, mądra, zgrabna. - zaczęła wymieniać. - Nadasz się.
- Nie, dzięki.
- Czemu nie? Będziesz mogła być taka jak my. Mnóstwo osób o tym marzy. Tylko musisz się dostosować.
- Jeśli nie jesteś sobą, to życie nie będzie miało sensu.
- To jakiś cytat?
- Mama mnie tego nauczyła.
Kim i jej Elita zaczęli się głośno śmiać.
- Cytujesz mamę?- spytał Lucas przez śmiech.
- Ona nie żyje. - odpowiedziałam spokojnie. -I cieszę się, że zdążyła mnie nauczyć tylu rzeczy. Inaczej byłabym taka jak wy.
W tym momencie przestali
się śmiać, a ich wyraz twarzy stał się nagle poważny. Patrzyli jeszcze
przez chwilę na mnie i odeszli, a ja w spokoju dokończyłam książkę.
Gdy skończyłam, byłam znów spokojna. Postanowiłam wrócić do domu.
Po chwili wróciłam do domu. Było dziwnie cicho. Zdjęłam kurtkę i odwiesiłam na wieszak.
- Ojciec chce z tobą
rozmawiać. - powiedział Jock. Nie reagowałam. Poszłam na górę, a on
zaraz za mną. - Johanna, mówię do ciebie.
W tym momencie się zatrzymałam i odwróciłam w jego stronę.
- Wiem. Słyszę. - odparłam. - Ale nie chcę z nim rozmawiać - dodałam.
- To co mu mam powiedzieć?
- Żeby się walił.
Jock patrzył na mnie i był w wielkim szoku. Poszłam do swojego pokoju i specjalnie trzasnęłam drzwiami wchodząc.
Rozejrzałam się i coś mi nie pasowało. Nie które rzeczy nie były na swoim miejscu, co ostatnio coraz częściej się zdarzało.
Rozejrzałam się i coś mi nie pasowało. Nie które rzeczy nie były na swoim miejscu, co ostatnio coraz częściej się zdarzało.
- W końcu jesteś! - powiedział Luke, wchodząc do mojego pokoju. - Coś się stało? - spytał.
Podszedł i pocałował mnie lekko w szyję , co sprawiło, że zapomniałam o wszystkim. Wiedziałam, że przy nim mogę być bezpieczna.
- Nie. Nic.
- Na pewno?
- Tak. Muszę trochę odpocząć.
- To ja ci nie będę przeszkadzać. Wrócę później.
I wyszedł.
Usiadłam na łóżku i
poczułam, że jest dziwnie twarde. Zdjęłam kołdrę oraz prześcieradło, ale
tam nic nie było. Postanowiłam zrzucić materac. Chwilę mi to zajęło,
ale się udało. Dodam, że pomogła mi przy tym magia. Materac powędrował
pod same drzwi, tak więc trudno będzie wejść.
Na deskach leżał dziennik. Ten sam dziennik, który tato ostatnio spalił. Spojrzałam na niego. Dopiero teraz zauważyłam napis :
,,Jeśli chcemy się czegoś pozbyć, to wraca to do nas ze zdwojoną siłą. "
Znów dotknęłam dziennika, oczekując odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.
- Babciu! Babciu! - krzyczał mały chłopiec i ciągnął Bettany za spódnicę. Łudząco przypominał Davida.
- Tak, skarbie? - odpowiedziała spokojnie.
- Kiedy wróci mamusia. - twarz Bettany zrobiła się ponura. Pewnie znała prawdę, której nie mogła mu powiedzieć.
- Wkrótce David. Wkrótce. - odparła i zaczęła go głaskać po główce.
Po chwili znów byłam w swoim pokoju. Nadal nic z tego nie rozumiałam.
- W końcu się ocknęłaś. - powiedziała Bettany.
Wystraszyłam się. Stała ona przy oknie.
- Co ty tu robisz? - spytałam.
- Przyszłam, bo muszę ci coś wyjaśnić.
- W takim razie, słucham. - powiedziałam i usiadłam na fotelu.
- Zacznę od początku. -
westchnęła. - Jospen Depp jest twoją przodkinią. Zakochała się ona w
Aidanie, który był wilkołakiem, a za jej czasów nie można było być z
kimś z innej razy. Nie można było nawet z nimi rozmawiać. Jospen
wymyśliła eliksir, który chwilowo zmieniał go z wilkołaka w czarodzieja,
aby nikt się domyślił. To nie wystarczało. Pracowała nad eliksirem,
który miał go na stałe zmienić w czarodzieja. Niestety. - zrobiła krótką
przerwę. - Jej badania się nie udały i stworzyła eliksir, który czyni
czarodzieja najpotężniejszym. Na inne rasy nie działa.
- A co z Aidanem?
- Dało go mu. Wtedy nie wiedziała o tym. Na skutek tego nie długo po tym zmarł. Był to taki skutek uboczny.
- I co zrobiła?
- Parę dni po jego śmierci, dowiedziała się, że jest w ciąży. Zmarła zaraz po porodzie.
- Ale co to ma wszystko wspólnego ze mną?
- Miała dar
przewidywania przyszłości, parę set lat do przodu. - znów nabrała
oddechu. - Eliksir sprawia, że możesz czarować i musisz mówić zaklęć i
praktycznie to możesz zrobić wszystko, gdy tylko o tym pomyślisz.
- Ale czy to nie jest normalne?
- Nie. Tylko ty tak
potrafisz, ponieważ Leonowi udało się odtworzyć eliksir i podawał go
twojej matce, gdy ta była w ciąży. Jospen wiedziała, że tak będzie i
wiedziała, że dasz radę go odtworzyć
- Po co mam to robić?
- Musisz zebrać swoją armię i podać im ten eliksir. Przyda się do wali.
- Do walki z kim?
- Tego teraz ci nie powiem. Muszę już iść.
- Czekaj. Czemu mi pomagasz?
- Bo jestem twoją babcią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz