poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Wampir

Po rozmowie z Jamiem wróciłam do domu. Jak zwykle nikogo tam nie było. Usiadłam w salonie nie wiedząc co robić. Nudno tak samemu. Ale cóż. Może pójdę do Katy? Właśnie Katy. Muszę zobaczyć czy się obudziła.
Sięgnęłam po torbę i wybiegłam z domu. Po paru minutach byłam na miejscu. Naprawdę szybko biegałam. W końcu miałam długie nogi. Szukałam sali numer 19. Trudno było ją znaleźć, ale się udało.
- Johanna? - usłyszałam głos przyjaciółki. Była bardzo blada i wykończona. Nie dziwię się jej. Z rurkami podłączonymi do niej wyglądała przerażająco.
- Katy. - powiedziałam, nie dowierzając. Miałam łzy w oczach. Były raczej z radości, niż ze smutku. Podeszłam do dziewczyny. Dopiero teraz zauważyłam mężczyznę i kobietę siedzących naprzeciwko mnie. Byli po czterdziestce. Wyglądali na nie wyspanych.
- Johanna, to są moi rodzice. - powiedziała wskazując na nich. Uśmiechnęłam się przyjaźnie. Wyciągnęłam rękę, aby się przedstawić.
- Masz czelność tu przychodzić?! Po tym co się stało! - zbladłam. To nie moja wina, że ona tutaj leży. Najlepiej obwiniać innych.
- Słucham?!
- To co słyszałaś gówniaro! Wynoś się z tąd! - krzyczała kobieta.
- Jakim prawem pani na mnie krzyczy?! Ja się przejmuje Katy! Wy nadal mielibyście ją gdzieś, gdyby nie szpital! - teraz to ja krzyczałam. Nie mogłam dłużej wytrzymać. Kobieta prychneła i wyszła, a za nią jej mąż. Zostałam sama z Katy.
- Przepraszam... - zaczęła dziewczyna, lecz ja jej przerwałam.
- Nie musisz. Rodziny się nie wybiera. - nie odpowiedziała tylko się uśmiechnęła. - Jak się czujesz? - spytałam. Napewno ma już jakieś wyniki.
- No ogólnie to dobrze. Ale jest coś dziwnego, czego lekarze nie mogli wytłumaczyć.
- Co takiego?
- Jagbym umarła.
- Miałam tak samo. Pewnie się pomylili.
- Tylko jeden lekarz powiedział, że wszytko jest okay.
- Yhym.
- Czuje się jakbym nie żyła. Znaczy wiesz. Niby tu jestem i w ogóle, ale jakbym nie miała pulsu.
- Zdaje ci się. - wymamrotałam. - Ładny chociaż?
- Ale kto?
- No ten lekarz. - zachichotałyśmy.
- Bardzo. Jest świeżo po studiach, ale mówię ci po prostu ciacho. Meeega ciacho. - zrobiła bardzo śmieszną minę.
- Miło to słyszeć. - w drzwiach pojawił się szatyn z włosami do ramion. Oczy miał błękitne. Były przepiękne. Nue był szczupły, raczej wysportowany. Widać było, że jest w młodym wieku. Nie wiele starszy od nas. Zorientowałam się, że to lekarz Katy. Dziewczyna zarumieniła się. - Jak się czujesz? - spytał.
- Lepiej. - rudowłosa uśmiechnęła się.
- Ja może lepiej wyjdę. - wstałam i skierowałam się do drzwi. - Zaraz wrócę. - powiedziałam omijając lekarza stojącego w drzwiach.
Czułam jego wzrok podążający za mną. Poszłam do kafejki. Kawa dobrze mi zrobi. Usiadłam przy stoliku w kącie. Wzięłam do ręki menu. Nie długo myślałam nad zamówieniem.
- Co pani zamawia? - spytała kelnerka. Była blondynką. Oczy miała zielone. Miała szczupłą sylwetkę.
- Poproszę latte. - wymusiłam uśmiech.
- Oczywiście. Coś jeszcze? - odwzajemniła uśmiech.
- Nie. Dziękuję. - blondynka skinęła głową i ruszyła za lade. Dziesięć minut później czułam przepyszny smak kawy. Brakowało mi tego. Cały czas obwiniałam się o stan zdrowia Katy. Jej rodzice też mnie o to obwiniali. Naprawdę nie wiem, co się z nią stało.
- Możesz do niej iść. - powiedział przystojny lekarz Katy wchodząc do kafejki.
- Dobrze. - powiedziałam nie obecna.
- Wszystko w porządku? - był zaniepokojony.
- Tak. Co z nią?
- Nie powinienem ci mówić, bo nie jesteś z rodziny. - zaczął.- Ale widzę, że się martwisz. Powiem ci. - niepokoiłam się coraz bardziej. - Wiem kim jesteś.
Zamurowało mnie. Chodzi mu o moją moc? Ale skąd?
- Kim jestem? - spytałam udając, że nie wiem o co mu chodzi. Przybliżył swoją twarz do mojej.
- Czarodziejką. - powiedział szeptem.
- S- skąd t-to w-wiesz? - jakąłam się. Byłam w szoku.
- Jestem czarodziejem. Wyczuwam to. Jak nabierzesz doświadczenia też nauczysz rozróżniać się ludzi od nadnaturalnych.
- Pierwszy raz spotkałam się z taką sytuacją.
- Tak. Przyzwyczaisz się. Co dziesiąta osoba jest taka jak my.
- Yhym. - mruknęłam. Nie miałam ochoty na rozmowę na ten temat. Chyba to zrozumiał. - Co z Katy?
- To trochę trudne. Katy została ... jakby ci to powiedzieć. Wampirzycą.
- Co? Że kim?! Wampiry nie istnieją.
- Istnieją. Wilkołaki, feari też. Nawet nocni łowcy.
- Co?
- Jeszcze dużo rzeczy nie wiesz.
- Co?
- Umiesz inne pytanie?
- Przepraszam. Idę do Katy. - wstałam i poszłam do sali, gdzie leżała moja przyjaciółka.
- Katy. Jak się czujesz?
Przyjaciółka odwróciła głowę w moim kierunku. Była blada. Jej tęczówki nie były już zielone tylko czerwone. Miała worki pod oczami ze zmęczenia.
- Jak byś się czuła, gdybyś dowiedziała się, że jesteś jakimś pieprzonym wampirem?!
- Spokojnie. Muszę ci coś powiedzieć.
- Tak? - byłam spięta. Muszę to w końcu wyrzucić z siebie.
- Jestem czarodziejką. - powiedziałam, po czym odetchnęłam z ulgą.
- Że ku##a czym?! Coś takiego nie istnieje...
- Niestety. Dla mnie też to był szok.
- Wyjdź.
- Katy. Posłuchaj. - powiedziałam ostrożnie. Bałam się jej reakcji.
- Wyjdz! - krzyknęła. Skierowałam się do wyjścia. Po drodze mijałam paru chorych. Wyszłam z budynku. Stanęłam przed drzwiami. Dopiero teraz zauważyłam, że pada deszcz.
Zaczęłam iść. Mokłam, lecz nie przeszkadzało mi to. Obok mnie zatrzymało się czarne BMV. Okno od strony pasażera opadło.
- Podwieźć cię? - spytał głos ze środka. Powoli spojrzałam w głąb auta. Za kierownicą siedział lekarz Katy. Wsiadłam do środka. Wiedziałam, że mogę mu ufać.
- Jestem Luke. - powiedział podając mi swoją dłoń.
- Johanna. - odpowiedziałam przyjmując jego dłoń. Byłam gładka i miękka w dotyku.
- Gdzie cie zawieźć? - spytał ruszając.
Wytłumaczyłam mu gdzie mieszkam.
- Od kiedy wiesz kim jesteś? - spytałam.
- Od dnia moich piętnastych urodzin. - spojrzał na mnie. Mimowolnie się zarumieniłam, na co on się uśmiechnął.
- A ty?
- Od jakiegoś miesiąca. Dużo się przez ten czas wydarzyło, ale nie chce o tym mówić. Jest za wcześnie.
- Rozumiem.
- Ile masz lat?
- Dwadzieścia jeden. Jestem w trakcie studiowania. Mam tutaj praktyki. Ty zapewne masz 16, tak jak Katy.
Pokiwałam potwierdzająco głową.
Resztę drogi siedzieliśmy w ciszy.
- Jesteśmy- powiedział nagle Luke.
- Dziękuję. - powiedziałam i chciałam wysiąść, gdy nagle on złapał mój nadgarstek i dlugopisem zaczął kreślić na nim wzorki.
Uśmiechnęłam się, gdy skończył i wyszłam.
Chłopak odprowadzał mnie wzrokiem, aż do chwili gdy weszłam do domu.
- Cześć. - krzyknęłam wchodząc do domu.
- Szybko się po mnie pocieszyłaś. - powiedział Alex schodząc ze schodów.
- Co ty tu robisz?
- Uciekłem z więzienia Najwyższych. Powinni lepiej je chronić. Ale nie mówmy o mnie. - zaczął podchodzić do mnie.- Co u ciebie, słoneczko? Widzę, że masz nowego chłopaka. Ja ci nie wystarczam?
- Idź z tąd.
- Oj. Nie denerwuj się. - był parę centymetrów ode mnie. - Złość piękności szkodzi. - szepnął mi do ucha.
Sięgnęłam po różdżkę, którą miałam za paskiem od spodni. Mocą odepchnęłam Alexa. Wylądował na przeciwnej ścianie. - Czegoś cie ten blondasek nauczył. - zaśmiał się szyderczo. Stanęłam całując różdżką w jego głowę.
- Nie zadzieraj ze mną. - syknęłam.
- Nie próbuj mi nic zrobić. Wiem, gdzie twoja rodzina....
♡♥♡♥♡♥♡♥♡♥♡♥♡♥♡♥♡
W końcu jest nowy rozdział. Po tak długiej przerwie należą się wyjaśnienia. Otóż, miałam parę problemów, o których nie chce mówić.Chciałam usunąć Oszukaną. Już jestem z troszeczkę dłuższym rozdziałem. Mam nadzieję, że się spodoba. Przepraszam.
Aisa ;*

1 komentarz: