sobota, 4 kwietnia 2015

Miłośc. Po co to komu?

Obudziłam się parę minut po północy. Wierciłam się na łóżku, ale nie mogłam zasnąć. Usłyszałam pukanie. Podeszłam do drzwi. Powoli je otworzyłam. Nikogo tam nie było. Dźwięk musiał dobierać z za okna. O nie do okna nie podejdę. Boje się. Położyłam się i zawinęłam w kołdrę. Pukanie nie ustąpywało. Postanowiłam zajrzeć. Po drugiej stronie był Jamie. Najprawdopodobniej na drabinie.
Otworzyłam okno.
- Co ty tu do cholery robisz o północy?! -krzyknęłam.
- Jestem twoim opiekunem. Muszę sprawdzać co z tobą. - uśmiechnął się. Kochałam jego uśmiech. Kochałam jego kości policzkowe. Kochałam go. Nie mogłam mu o tym powiedzieć. Lily jest bardzo w nim zakochana.
- Halo? - pomachał mi ręką przed twarzą. Chwila. Kiedy on wszedł do mojego pokoju?!
- Tak? - spytałam.
- Przebieraj się i idziemy.
- Dokąd chcesz iść o tej porze?
- Nie zadawaj tylu pytań, tylko się ubieraj. - wzięłam pośpiesznie ciuchy i poszłam do łazienki. Ściągnęłam piżame i szybko założyłam ciuchy. Zrobiłam jeszcze szybki makijaż. Wchodząc do pokoju, zobaczyłam, że blondyn leży na łóżku. Wyjęłam  uty z szafy i je ubrałam.
- Gotowa? - spytał wstając.
- Tak. - odpowiedziałam, ruszając do drzwi. Blondyn złapał mnie za nadgarstek.
- Wychodzimy oknem. Jeszcze kogoś obudzisz. Dziwne, że swoimi krzykami ich nie obudziłaś. - posłałam mu groźne spojrzenie. Posłusznie poszłam za nim w kierunku okna. Zszedł pierwszy. Ja zaraz za nim.
- To gdzie idziemy? - spytałam będąc na dole.
- Po prostu idź za mną. - znowu się uśmiechnął. Jak jakiś łobuz, ale zarazem seksownie. Poszłam za nim. Szliśmy nie znaną mi drogą. Najpierw przez park. Potem przez jakiś las.
- Jesteśmy. - powiedział Jamie. Moim oczom ukazało się wielkie, piękne jezioro. Nie wiedziałam, że takie tu jest. Było piękne. Takie czyste.
- Wow.
- Jezioro Young. Jest chronione czarem przez czarodziejki natury.
- Przed czym chronione? - spytałam z ciekawości.
- Przed ludźmi.
- Aha. - odparła. - Istnieją czarodziejki natury?
- Tak. - powiedział zapatrzony w jakiś daleki punkt. - Ustnieje sześć różnych ras czarodziejek i czarodziejów. O twojej rasie decyduje, to jaką rasą byli twoi przodkowie i jaki masz charakter.
- A jakie są rasy?
- Natury, opiekują się naturą.
Dobrodziejstwa, zajmują się pomaganiem innym. Przyjaźni, pomagają samotnym ludzią. Pokoju, starają się o pokój na świecie. Nie zawsze im wychodzi. - powiedział ironicznie. - Są jeszcze waleczni. Czyli my. Walczymy ze złem i bronimy innych.
- Brzmi jakby to powiedział Superman.
- Zabawne. - powiedział  sarkastycznie.
- A szósta rasa?
- Wyklęci. Tacy, którzy nie są uznawani za czarodziejów przez Najwyższych. Mimo to i tak mają moc.
- Rozumiem. - przytaknęłam. Staliśmy przez chwilę w ciszy wpatrując się w siebie.
- Czas na trening. - odparł z nienacka. Byłam zaskoczona. - Po to tu przyszliśmy. - wytłumaczył.
- Okay.
Po paru godzinach treningu miałam już dość.
- Zmęczona? - spytał.
- Troszkę. - skłamałam.
- Poćwiczymy celność. - przytaknęłam. - Okay. Spróbuj wykryć swoje inicjały nad moją głową. - powiedział  opierając się o drzewo.
Starałam się skupić. Nie mógł stracić tak pięknej twarzy. Boże, Johanna ogarnij się! Patrzyłam w miejsce gdzie mam trafić. Skupiła się i wycelowałam, różdżką, którą dostałam od blondyna.
- Auć! - kurde trafiłam mu w czoło.
Podbiegłam do niego.
- Wszystko okay?
- Tak. To tylko małe draśnięcie. - patrzyłam w jego oczy. W te piękne złote oczy. Złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie, złączająć nasze usta w namiętny pocałunku.

- Chciałem to zrobić odkąd cię ujrzałem.
- Ja podobnie. - zarumieniłam się. Staliśmy tam parę minut, nie dając naszym ustą odpocząć. Odsunęłam się nagle.

- Kocham cię - szepnęłam, a blondyn nic nie odpowiedział.
- Ja ciebie bardziej. - przerwał. Nie wiem czemu, ale mu uwierzyłam. Jest jeszcze Lily. Przecież to jej chłopak. Wyjaśnimy to sobie i będzie jak dawniej. - Wracamy?
- Umiesz zepsuć tak romantyczną chwile.
Po trzydziestu minutach byliśmy na miejscu.
Weszliśmy do domu. Normalnie. Przez drzwi. Było już po siódmej rano.
Z kuchni wybiegła Lily. Dziwne, że czasem tu mieszkała a czasem nie.
- Hej! - krzyknęła całując blondyna w usta. Ku mojemu zaskoczeniu, nie protestował. Wściekła pobiegłam na górę. Zamknęłam się w swoim pokoju. Dupek. Pomyślałam. Usłyszałam kroki. Pewnie szli do jej pokoju.
- Nie wiesz o co jej chodzi? - spytała Lily przechodząc obok mojego pokoju.
- Pewnie ma okres. - zażartował Jamie.
- Zabawne. - powiedziała ironicznie moja siostra. Chciało mi się płakać, lecz łzy nie leciały. Moje spojrzenie wędrowało poo pokoju. Wzrok utkwił na gitarze. Wstałam i poszłam na niej zagrać. Muzyka zawsze mnie uspokajała. Nie obchodziło mnie, że jest rano. Ich nie obchodzą moje uczucia. Mnie nie obchodzi ich sen. Kiedyś ktoś mądry mi powiedział, traktuj ludzi, tak jak oni ciebie. I rzeczywiście, sprawdzało się.
Gdy grałam nie myślałam o tym dupku. Czy wszyscy chłopacy to dupki?! Czy tylko ja na takich trafiam?! Wiem jedno. Miłośc jest przereklamowana. Moje przemyślenia przerwało pukanie do drzwi.
- Proszę!
                                                     ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Czy ktoś to czyta? Jest sens to dalej pisać? Prawie nikt nie czyta. Nie wiem czy to ma sens. Racja, zepsułam wszystko wyjeżdżając z tą czarodziejką, ale JEST AŻ TAK ŹLE?
Czytasz = Zostawiasz po sobie ślad. 
Uds. Polecajcie itp.
Aisa

2 komentarze:

  1. Na pewno udostepnię twojego bloga, nie chcę żebyś go kończyła. A Jamie to chol**** dupek. Mam nadzieję, że będziesz pisać dalej. Czekam na rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ;* nie wiem czy jest sens. Mało kto to czyta...

      Usuń